…czyli miłość od pierwszego wejrzenia.
Pewnej imprezy u Lauren zostałam poproszona o posiekanie ziół do sałatki, a potem połączenie sałaty, cieniutko pokrojonej rzodkiewki, sosu i w. wymienionych. No i zakochałam się. Poezja. Chyba przez prostotę składników i brak zadęcia. Mam nadzieje, że każdy może czasem doświadczyć tak bezproblemowej miłości;-)
Wyrosłam na nieśmiertelnej niedzielnej sałacie ze słodką śmietaną. Nie protestuję, z perspektywy lat połączenie wydaje się bajeczne, jak wszystko związane z dzieciństwem, ale jakoś mnie do tego nie ciągnie. Wolę sałaty z lekkim sosem, niekoniecznie je maskującym (no chyba, ze w grę wchodzi sałata lodowa, która błaga o solidną porcję octu, oliwy, cytryny, sera, anchois, oregano, domu z ogrodem, itd, itp, tak bardzo jest bezpłciowa…).
W Stanach rodzajów sałat jest bez liku, w Polsce na rynku jak na razie widziałam jedną, zwykłą zieloną, więc na niej się skupmy. Mam cichą nadzieję, że to masłowa, delikatna i krucha. Gwarantuję love story do grobowej deski;-)